Pairing: Reita x Ruki; Uruha x Aoi (the Gazette)
Tematyka: j-rock, shounen-ai jeszcze, okres przedświąteczny, prezenty
Ostrzeżenia: przekleństwa, pewna... aluzja, puchowatość
Od Pisareczki: Pierwsze Reituki, oh mein gott. W ogóle pierwszy ff związane z j-rockiem niebędący angstem, w ogóle nawet niemający związku z angstem, cierpieniem, śmiercią, rozstaniem, niczym. Jestem z siebie dumna, chociaż... Nie wyobrażam sobie pisania o jakichś strasznie strasznych przeżyciach Gazeciarzy. Po prostu ich nie widzę w czymś takim.
Miłego czytania~!
Pełnia, okres panowania wilkołaków, zombie i wszystkich nadnaturalnych istot. Czas, w którym po prostu nie powinno się wychodzić z domu, latać po wszystkich możliwych sklepach i spacerować po zaśnieżonym parku. Wisząca nad dachami ogromna kula, posyłająca ostrzegawcze srebrzyste promienie w ich kierunku, jedynie utwierdzała Reitę w tym przekonaniu. Ruki jednak całkowicie ignorował tę pierwotną grozę, pokaz siły natury. Wolał biegać, podskakiwać i robić całą masę innych wymagających niebywałej koordynacji rzeczy, które stojącego po kolana w śniegu Akirę jedynie przerażały. Nie potrafił pojąć, jakim cudem wokalista nie zwraca uwagi na śnieg. Może płatki, obrażone takim traktowaniem, same zaczęły go lekceważyć i przestały się kleić? Albo Takanori nabył jakichś mocy, godnych tolkienowskich elfów, i po prostu lewitował?
- Reita, święta, święta, święta!
Suzuki pokiwał głową. Niespecjalnie miał ochotę przyłączać się do ogólnonarodowej radości - dla niego święta wiązały się z obowiązkiem kupowania prezentów, jedzenia, składników do zrobienia tego jedzenia i wszystkim, co irytujące i nieprzemijające. Może pozbawiony nakazu kwoki domowej - bo jak można było inaczej nazwać zamieniającego się na okres Bożego Narodzenia z lidera w naczelnego kucharza Kaia? - Ruki kojarzył Wigilię z czymś przyjemnym, Reita nie.
- To tylko jeden taki dzień, jeden, jeden, jeden! - Matsumoto dalej nie zrezygnował z lewitacji. Na wszelki wypadek Akira przestał zwracać na to uwagę. - Chociaż to w sumie chamskie, prawda? Mamy tylko JEDEN dzień. Jeden dzień dawania prezentów, jedzenia, dobrych ciast, wolnego... - Westchnął w taki szczególny sposób, który wyrażał albo wyjątkowe rozczarowanie, albo... Suzuki zamknął oczy, próbując zapomnieć o paru rzeczach, które przypadkiem zobaczył, kiedy wszedł bez pytania do sypialni kolegi. - Nie sądzisz, że to nieuczciwe? Chciałbym mieszkać w Europie! - Odwrócił się nagle; chyba oczekiwał pełnego żalu przytaknięcia.
Zaskoczony Reita przybrał najsmutniejszą minę, na jaką było go w tej chwili stać. Mimo najszczerszych chęci przeczuwał, iż w najlepszym wypadku przypomina zdziwioną na widok właściciela idącego w jej stronę z siekierą kozę.
- Taa... - zgodził się. - To bardzo chamskie, bardzo.
Albo wypadł dziwnie wiarygodnie, albo Ruki w ogóle go nie słuchał, bo uśmiechnął się z aprobatą.
- Dlatego musimy sobie jakoś wynagrodzić fakt, że mamy tylko jeden, jedyny dzień! - zawołał. - I tutaj pora na ciebie, Akira! - O, zwrócił się do niego po imieniu. Suzuki wolał nie wiedzieć, jak niebezpieczne, irytujące i niemożliwe do wykonania będzie przeznaczone dla niego zadanie, skoro kolega pozwolił sobie na taką poufałość. - Chcę prezentów!
Wyjątkowych prezentów!
- Yyy... Co? - Basista zamrugał, mając problem z powiązaniem faktów. - Prezentów?
Ruki westchnął ciężko i skończył przeczyć prawom grawitacji, by Reita mógł się do niego przedrzeć.
- Tak, prezentów! Moc prezentów! - zawołał. - Potrzebuję mnóstwa prezentów!
- To w sumie nie ma sprawy. - Wzruszył ramionami. - Powiesz nam, co chcesz, ja powiem reszcie, pójdziemy i...
- Nie! - Cienki palec mężczyzny dźgnął go w pierś. - Nie chcę prezentów od
was! Chcę prezentów od
ciebie.
Suzuki niespecjalnie pojmował, czym to się różni, skoro i tak zapyta się wokalisty co chce, pójdzie do chłopaków i z nimi coś wybierze, ale wolał nie protestować.
- Ode mnie? - powtórzył dla formalności.
- To właśnie powiedziałem. - Uśmiechnął się. - Dasz mi dużo, dużo prezentów, prawda? Więcej niż Kai, Uruha i Aoi razem wzięci?
Reita jęknął.
- Chcesz mi powiedzieć, że oni też maja osobno kupić ci masę niepotrzebnych rzeczy i nie mogę po prostu się z nimi dogadać, by...
- Nie możesz - przerwał ze znużeniem. - Zrobisz to dla mnie, prawda?
Akira potrząsnął głową. Jeżeli kiedykolwiek myślał, że karaniem można czegoś nauczyć dziecko, właśnie musiał zrewidować poglądy. Nie miał pojęcia, jakim cudem rodzice Rukiego częstym biciem i uziemianiem za złe zachowanie, wychowali go na kogoś tak rozpuszczonego i oderwanego od rzeczywistości.
- Słyszałeś może, że Boże Narodzenie to czas dawania? - Był niemal pewien, że przyjaciel zaprzeczy, ale - o dziwo! - przytaknął. - Nie dostawania, tylko dawania.
Takanori zmierzył go sceptycznym spojrzeniem.
- Niemożliwe jest dawanie bez dostawania.
- To też prawda. Ale powinieneś być szczęśliwszym z tego, że możesz coś komuś dać!
Ku jego zdziwieniu Ruki uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie nie ma problemu! Ja dostanę prezenty, a wy będziecie szczęśliwi! A że ty dasz mi cholernie dużo prezentów, to będziesz wprost umierał ze szczęścia!
W tym momencie Reita odwołał wszystkie swoje uwagi dotyczące wyglądu opadających szczęk w mangach. Gdyby w tej chwili ktoś namalował jego, z pewnością przebiłby malowniczością te najbardziej groteskowe i nierealistyczne. Nie miał pojęcia, dlaczego żuchwa nie oderwała się od reszty, ale wolał na wszelki wypadek o tym nie wspominać. Jeszcze by sobie przypomniała.
- Słyszałeś też może - spytał uprzejmie - o wokalistach, którym poprzewracało się w dupie i wykorzystują przyjaciół, by spełniali ich odjebane zachcianki?
- Tak. - Matsumoto uśmiechnął się szeroko. - Słyszałem. - Pokiwał głową w zamyśleniu. - I nie zapomnij mi kupić papierosów! - zawołał jeszcze, kierując się w stronę przystanku.
Mimo godnej najwspanialszych mówców, nieprzerwanej, wygłoszonej z wartym pochwały zaangażowaniem wiązanki Reity, nie odwrócił się. Autobus odjechał, nim basista zdążył przemierzyć park. Złowrogi księżyc szczerzył się radośnie.
- Ten debil przysłał mi listę, Kai! L-I-S-T-Ę! - przeliterował Uruha, jakby nie był pewien, czy wszyscy zrozumieli. - Siedzi sobie przede mną jak święty turecki, pierdoli o wyższości Marlboro nad Mild Seven Lights - Reita zastrzygł uszami, słysząc takie herezje - i nagle wyciąga przede mną jakąś kartkę, tak szmatławą, jakby ją z dupy wyciągnął i bynajmniej nie swojej, i mówi, że mam mu to kupić. Tam jest dwadzieścia pozycji! PONUMEROWAŁ! - Wziął głęboki wdech, gdy Aoi objął go w celu uspokojenia. Wyszło mu to... średnio. - Przecież on jest pojebany, co my jesteśmy, pieprzone łosie...
- Renifery - przerwał mu znudzony Kai.
- ŁOSIE, kurwa! - Uruha był zbyt rozwścieczony, by przejmować się jakąkolwiek poprawnością. - Czy my jesteśmy jakieś pieprzone łosie rozwożące pieprzonym w dupę dzieciakom prezenty? - Nikt nie odpowiedział, pytanie pozostało więc retorycznym. - Ale przynajmniej tyle, że my mamy listy, nie to, co Reita. Biedaczek, musi latać i wymyślać, co panna księżniczka mogłaby sobie zażyczyć.
Akira konsekwentnie patrzył w ekran telewizora. Nie zamierzał dać się wciągnąć w dyskusję, najlepiej byłoby dla wszystkich, gdyby nie musiał się w ogóle odzywać.
- No popatrz, a Reita nie protestuje. - Kai z wielka skrupulatnością kroił składniki kolejnego... czegoś.
- Pewnie zamknął się w sobie i próbuje sobie wmówić, że nie widzi tej wielkiej pustki na koncie - żachnął się gitarzysta. - Serio, nie mam pojęcia, jak...
- A może Reita chce nam zakomunikować, że wcale mu to nie prze...
- Kai! - oburzył się Suzuki.
Odłożył konsolę na bok, teraz nie mógł już jej wykorzystywać jako wymówki. Co prawda, wątpił, by przedtem mógł w ogóle się włączyć do rozmowy, biorąc po uwagę możliwości oddechowe Uruhy, ale...
- Wiesz, może chce mu kupić tylko jeden, jedyny, specjalny prezent na ten jeden, jedyny specjalny dzieeeń...
- Kai! - zawołał ponownie, ale lider tylko wzruszył lekceważąco ramionami.
Podejrzliwy wzrok Uruhy i kompletny brak zainteresowania Aoia utwierdziły go w przekonaniu, iż nie powinien oczekiwać wsparcia wśród zespołu. Wyszedł.
Czuł na plecach wymowne spojrzenie Kaia.