Tematyka: kpop, yaoi, zerwanie, wypadek, wstrętna nieczułość przyjaciół, bezdomność
Ostrzeżenia: przekleństwa, kolokwializmy
Zrywałem z różnymi osobami. Na rozmaite sposoby. Płacz, pełne pretensji krzyki i rzucanie wspólnymi pamiątkami były na porządku dziennym. Oczywiście nie z mojej. Nigdy nie płakałem. Naprawdę nigdy. No dobra, może trochę... Ale nikt tego nie potwierdzi! Dzisiejsze rozstanie nie byłoby jakieś wyjątkowo zapadające w pamięć, gdyby nie... sytuacja. Rzuciłem go, kiedy jeszcze nie zdążył wstać. Wyjątkowo nie z kolan. Nie, to nie był napad złego humoru. Zły humor mają ludzie z problemami psychicznymi, niestabilni emocjonalnie albo kobiety. Po prostu nie zgadzam się na pewne rzeczy. Drobnostki, rzec można. Takie jak zapraszanie obcych facetów do łóżka i "goszczenie".
Hyeong Seop naprawdę stracił gust. Kiedyś był dość wysublimowany, przejmował się absolutnie każdym szczegółem. Nie wybierał byle czego. W końcu planował spędzić życie z jaśniejącą gwiazdą azjatyckiej sceny muzycznej, Kim Ki Bumem. Mną. To chyba wystarczało jako dowód.
Ambarasująca była jedna jedyna kwestia. To nie ja kupiłem to mieszkanie, o czym nie zapomniano wspomnieć. Pff... Po prostu nie chciałem marnować pieniędzy na coś takiego. Tani lokal na obrzeżach Seulu - rozumiem, kwestie bezpieczeństwa. Podwórko wychodzące na okna bloków - dobra, nie zabraniam podniecać się na widok sznurków z bielizną starej sąsiadki. Dzielenie się kosztami po połowie - nigdy! Powinien być dumny, że może mnie gościć!
I był. Przez niecałe cztery miesiące. Do momentu, w którym nie wybiegłem za zewnątrz i nie zacząłem się drzeć. Walić anonimowość, ukarzę cię w imieniu Księżyca, wstrętny zdradzieju!
- Ty niedojebany chuju! - obdarzyłem go nieco mniej cenzuralnym epitetem. Byłem szczerze zdumiony siła swojego głosu. Ha, a ponoć nie można przekrzyczeć startującego odrzutowca!
Ciche westchnienie sprawiło, iż na moment przestałem zwracać uwagę na byłego. Zresztą już wcześniej przestałem. Po prostu nie chciałem, by... było mu przykro! Zawsze dbałem o ex-partnerów, nawet wtedy, kiedy nie rozumieli, że robię coś dla nich. Zdecydowanie nikt mnie nie doceniał. NIKT. Nawet pastor cały czas czynił różne sugestie dotyczące pychy i arogancji, gdy tylko zjawiałem się w pobliżu. A Si Won jeszcze śmiał się z tym zgadzać! Powinienem zaraz do niego zadzwonić i powiedzieć co myślę. Zaraz, teraz, już!
Oczywiście nawet w tak błahej czynności ktoś musi przeszkodzić. To prawda niezaprzeczalna. Wyjątkowo nie był to mój były - on zdążył zatrzasnąć się w tej nędznej imitacji mieszkania. Moja torba została zrzucona na głowę jakiejś idiotki. Pewnie, rozwalaj sobie rzeczy na głowie. Nie przeszkadza mi to. Byleby nie były to MOJE rzeczy.
- Nie zabraniam nikomu praktykować hobby, ale proszę nie dewastować własności innych ludzi - syknąłem, podchodząc.
Kobieta jęknęła. Jej towarzyszka jedynie na mnie patrzyła z otwartymi ustami. Czyżby problemy z artykulacją były przenoszone drogą kropelkową?
Zamarłem. To. Była. Dara. Park San Dara. Obok niej stała Lee Chae Rin. CL.
Wrzasnąłem głośniej niż poprzednio. Bóg prawdopodobnie zlitował się nad mieszkańcami i boską ręką powstrzymał szyby przed wypadnięciem. Ewentualnie miał jakąś umowę z handlarzami nieruchomości. Bez wątpienia nowe okna były najcenniejszymi rzeczami w całym przybytku. Ingerencja boska - czy też jej brak - wyjątkowo mnie nie obchodziła. Wpatrywałem się z przerażeniem w stojąco-leżące kobiety i modliłem się w duchu o jakieś niebiańskie wskazówki. W końcu Pan przestał zajmować się bzdurami innych śmiertelników, przemawiając ustami antagonistycznie nastawionej niewiasty:
- Spieprzaj.
^^^
Na mój widok zamknął drzwi. Zabolało. Dosłownie. Nigdy w życiu mój nos nie został tak bestialsko potraktowany.
- Przepraszam. - Jonghyun otworzył z powrotem. Pokiwałem głową z kwaśną miną. Być może wziął mnie za Świadka Jehowy. Być może zawsze tak reagował, kiedy tylko ktoś do niego pukał. - Ale nie teraz. Bardzo NIE TERAZ.
Znowu zostałem sam na korytarzu. Wspaniale. Ostatnia noclegownia odpadła - reszta SHINee znajdowała się zagranicą. Do dormu nie mogłem wrócić, bo teoretycznie właśnie tam byłem. Czatujące fanki nie dałyby się oszukać. Pozostawał powrót do byłego - mimo wszystko mógłby z jakiegoś idiotycznego powodu mieć coś przeciwko - albo...
Wyszedłem z budynku, narzucając kaptur. Zostanie złapanym w takim miejscu byłoby kwintesencją dzisiejszego pecha. Kichnąłem. I doznałem olśnienia godnym odyseuszowego konia trojańskiego. Pech był zbyt trywialny. Szatan wolał zastosować inne rozwiązanie. Fatum, tak, to musiało być to!
Jakby na potwierdzenie moich przemyśleń zawiał porywisty, przeszywająco zimny wiatr. Otuliłem się szczelniej cieniutką, uszytą w celach czysto estetycznych bluzą, by przekonać się o prawdziwości powiedzenia: "Pech ma w ogóle muzykalne ucho i lubi się rytmicznie powtarzać" - zaczął padać deszcz. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Powoli zaczynałem mieć dość religii. Czy gdybym był ateistą, to Szatan by się mnie nie czepiał? Westchnąłem.
I wtedy rąbnęło mnie auto.
: OOOOO
OdpowiedzUsuńI wtedy... CO?!! OoO
OdpowiedzUsuńO matko. Co wy, złe kobiety, robicie mojemu bias'owi, co? xD
Genialne xDD
OdpowiedzUsuńI wtedy rąbnęło mnie auto - epickie xDDD