piątek, 11 października 2013

Cykl miniaturek wojennych - część pierwsza: Fotografia

Co to w ogóle jest?! - od autora znaków parędziesiąt: Przedstawiam Wam serię miniaturek. Od jakiegoś czasu chciałam napisać coś o tej tematyce - jakimś dziwnym trafem tak się złożyło, iż zajęłam się wojną w świecie k-popu, czyli w świecie, gdzie miejsca na wojnę po prostu... nie ma. Wysyłając naszych ulubionych wykonawców w kamasze, próbuję przedstawić dość wiarygodną historię, która mogłaby spokojnie zaistnieć na wypadek nowej wojny koreańskiej.
Jako że jest to blog zajmujący się głównie podniosłymi opowieściami o gejach, umieściłam też wątek... Cóż, nie sposób tego nazwać romantycznym. O tym dokładniej jednak w następnej miniaturce. Tę należy traktować jako wstęp.
Pairing (tej miniaturki): G-Dragon x Kiko Mizuhara
Tematyka (jako serii): kpop, yaoi, wojna, śmierć, znęcanie
Ostrzeżenia: brak




Tydzień temu Kiko błagała go, by uciekł. Obiecywała załatwić pomoc, samolot, nawet dokumenty. Próbowała przekonać, że w dezercji nie ma nic złego. Że nie on jeden ucieknie. Odłożył słuchawkę. Wczoraj odebrał od niej kolejny telefon. Przez całe trwające dwanaście godzin połączenie nie odezwała się ani słowem.


Żegnały ich tłumy. Wszyscy płakali, nikt się nie uśmiechał. Gdyby nie nieustannie nadawane komunikaty dotyczące sytuacji na froncie, wyglądałoby to jak zwykłe pożegnanie odchodzących do wojska idoli.


- A gdzie... - Obrócił się w miejscu. Za mało ludzi, za mało ludzi, za mało ludzi. Bał się. - Gdzie jest Seungri?
Zapadła cisza. Podpułkownik nawet nie zajrzał do dokumentów, jedynie nerwowo przygładził pierwszą, najbardziej pogniecioną kartkę.
- Szeregowy Lee Seung Hyun nie stawił się.


Po wyjściu z sali Young Bae próbował się z nim połączyć. Przerwał, kiedy Dae Sung wyrwał komórkę i rzucił o chodnik. Nie przeklinali, nie płakali. Milczeli, zupełnie jak Kiko. Ji Yong już wiedział, dlaczego nie chciał uciec.


- Tu, według dowództwa, śpicie. Według mnie śpicie tutaj, zanim nie wyrzucą was na front. Wyjeżdżacie rano - poinformował sucho.
Se7en, nie, kapitan Choi Dong Wook, omiótł ich chłodnym spojrzeniem. Kwon nie miał pojęcia jakim cudem ten człowiek zaledwie dwa lata temu uczestniczył w aferze z prostytutkami. Jakim cudem się przyjaźnili. Metr, który dzielił go i kadetów wydawał nie do przebycia. Chłodny, opanowany, z mundurem wyglądającym jeszcze lepiej niż ich własne, dopiero co odebrane. Prawdopodobnie nawet w obozie ta koszula lśniłaby bielą.


Wódka spadła na ziemię i roztrzaskała się na kawałki. Płyn niemal całkowicie zalał buty. Podłogą nikt się nie przejmował
- Ej, młody... - Shin Tae Sun zamachał do połowy wypróżnioną butelką. Zmrużył błyszczące od nadmiaru najpodlejszego alkoholu, wąskie oczy. Jego babkę od strony ojca zgwałcił japoński żołnierz; charakterystyczne rysy były aż za widoczne. - Masz coś ze sobą? - zapytał enigmatycznie. Drżącymi rękami wyjął z kieszeni pomięte, pobrudzone zdjęcie jakiejś aktorki. Chyba nawet się z nią kiedyś spotkał. - Jakąś pamiątkę czy coś takiego?
Pokręcił głową.
- To głupota. Nie jestem sentymentalny - parsknął wymuszenie.
Shin od razu schował fotografię. Jego uśmiech był sztuczniejszy od pożegnalnych uścisków rodziców.
- Ja też nie. - Dalej ściskał mokre od wódki palce na coraz gorzej wyglądającym papierze.- Tylko że wiesz... Nie chciałbyś mieć czegoś takiego? Jak w amerykańskich filmach, gdzie płaczą nad zdjęciami Marylin Monroe w Boże Narodzenie.
Kpiące uśmieszki, które wymienili, nie przekonałby nikogo.


Powieki piekły niczym rozpalone żelazo, próba włożenia wykałaczek zakończyła się rozcięciem powieki. Organizm rozpaczliwie domagał się snu albo kropli wody. Spełniłby choć jedno z tych życzeń, gdyby za próbę położenia się nie oberwał w szew strzałkowy.
- Ogarnijcie się, szeregowy Kwon. - Se7en strzepał z rękawiczki jakiś niewidzialny pyłek. - Macie dziesięć minut.
Skinął głową.
Kosztowało go to więcej niż rozmowa z Shinem.


Wozy dawno straciły barwy nazywane maskującymi. Pożółkłe, zardzewiałe konstrukcje zasługiwały na podziw samym faktem, iż dalej jeździły. Przynajmniej większość - ten przeznaczony dla nich ugrzązł w błocie dokładnie w momencie wyjazdu.
Załadowali ich jak świnie przeznaczone na rzeź. To porównanie go obrzydziło. Przecież nie jechali dać się powystrzelać. Mieli takie same szanse.


- Chae, oni też są ludźmi. Nie zjedzą nas tutaj. - Skupił wzrok na kawie.
- Oni mają atomówki - wycedziła bardzo powoli. - Przestań udawać, że o tym nie wiesz.
- Ale nimi nie wycelują, już by to zrobili.
Ignorował rozmowę dobiegającą z odbiornika. Reporterka próbowała za wszelką cenę zaprzeczyć statystykom ukazanym przez amerykańskiego naukowca. "To tylko niepotwierdzone informacje", "nie należy ulegać panice", "proszę przygotować się na podobne ataki północnej propagandy..." - słyszał to już tyle razy. Im więcej ich słuchał, tym żałośniej brzmiały.
- Ji Yong! - Zagryzła wargę.
- Tak?
- Czy ty... czy ty w to wierzysz?
- Nie. - Odsunął głośno krzesło. - Ale to jest nieistotne.


Rozbiegane spojrzenia, szybkie oddechy, bełkotane nerwowo słowa pożegnania w stronę lasów, powietrza, po chwili zamkniętych drzwi. Dae Sung modlił się przy samym oknie. Shin ugniatał w dłoni fotografię. Sądząc po zaciętości, z jaką wbijał sobie paznokcie w skórę drugiej dłoni, tylko obecność tego marnego skrawka papieru powstrzymywała go od krzyku.
Ji Yonga nie powstrzymywało nic.

2 komentarze:

  1. TO JEST GENIALNE
    Mało jest opowiadań, które naprawdę by mnie zaciekawiły, a to jest jedno z najlepszych jakie czytałam, a jestem dopiero na pierwszym rozdziale!
    Trzymaj tak dalej! Naprawdę masz talent ^.^

    OdpowiedzUsuń